Tenerką na Murmańsk
29 grudnia, 2020 Możliwość komentowania Tenerką na Murmańsk została wyłączona RELACJE, RELACJE Z PODRÓŻY Roman Piotrowski

Facet który przed rokiem na 50-kę kupił sobie motocykl (Yamaha Tenere) wpadł na pomysł a raczej dał się podpuścić przyjacielowi na wspólny wypad do Murmańska i nad Morze Barentsa. Trasa na 2-3 tygodnie ponad 6 tys. km do zrobienia.. głupota czy podróżnicza nieuleczalna choroba?

 

 

Zważywszy na nikłe motocyklowe doświadczenie ktoś powie głupota …ale czy na pewno? Jeździłem na motocyklach jako nastolatek czyli jak byłem młody jurny ale potem nastąpiła wieloletnia przerwa, jakoś nie ciągnęło…

Ciągnęło za to do 4×4, podróżowania, odwiedzania odległych miejsc, bardziej lub mniej na dziko, w dobrym towarzystwie a nawet i samotnie… I przez lata udało się odwiedzić wiele krajów i miejsc na kilku kontynentach, spać na plażach, w górach, podejrzanych miejscach, pod namiotem, chmurką, samochodem a nawet w bagnie…

Za środek transportu służyły między innymi i quady i samochody no to czemu nie motocykl..

Yamaha XT660ZA Tenere (tzw. „mała Tenerka”) od jakiegoś czasu mi się podobała i miałem takie przemyślenia, że jakbym chciał kiedyś kupić to właśnie ten a nie żaden inny… do tego przyjaciele i koledzy podróżowali na motocyklach a jakże również na Yamaha Tenere.. potem te opowieści jaki to świetny, wygodny i dostosowany do potrzeb podróżnika motocykl.. do tego że prawie bez awaryjny a że mało pali itd..  Mając to wszystko w głowie nagle na początku 2017 r dociera do mnie informacja umiejętnie podana przez tego samego przyjaciela który później namówił na Murmańsk J, że z Tenerką koniec nie spełnia euro 4 i zostało kilkanaście nowych sztuk na Polskę. Jak brać to teraz i, że On właśnie kupił i takie tam…

 

 

A, że za kilka miesięcy miałem obchodzić 50-te urodziny (no co za przypadek) to dodanie 2 do 2 nie było trudne i tak w garażu pojawiła się całkiem nowa „mała Tenerka” … No to jak się pojawiła to nie może mchem porastać. Co weekend coraz dalsze wycieczki, doświadczyłem jednak nie miłego zaskoczenia! okazało się, że z wiedzy którą nabyłem jako nastolatek na Komarkach, WSK-ach, MZ-tkach czy Jawie praktycznie nic nie zostało… Czyli te same błędy, wahania itd…  No cóż jak od początku to od początku… Parę lekcji i zaczynam czuć się co raz lepiej „wjeżdżam się”. Kilka razy na mazury, włóczęgi koło domu tak, że kończę sezon a na liczniku prawie 5 tys. km dużo? nie dużo? ale już coś jest.

Zaliczona jedna czy druga gleba ale bez poważnych skutków dla Tenerki i ciała, jest ok.

 

 

Ponieważ od początku był plan jednak na jakieś dalsze wyprawy zimą zbieram i montuję graty, osłony, stelaże pod sakwy itd. Ale pomysłu na wyprawę nie ma…

I tak aż do wiosny a jak wiosna energia wraca to i pomysły się rodzą jeden po drugim i tak pojawiła się  Mongolia a może Kazachstan a może… itd. aż któregoś dnia Krzysztof wymieniany wcześniej przyjaciel dzwoni i mówi – Murmańsk co Ty na to?

Murmańsk powiadasz a tam po drodze jezioro Ładoga, Karelia, jezioro Onega, Morze Białe, Barentsa może Nordkapp…

 

 

Potem Laponia zawsze tam chciałem a jakoś się nie złożyło, dobra niech będzie Murmańsk!!! Za chwilę jednak przyszła refleksja, przecież to ponad 6 tys. km wyjdzie i to w max kilkanaście dni a ja w cały ubiegły sezon zrobiłem niecałe 5!?! Trzeba będzie się przygotować na otarty tyłek ale słowo się rzekło.

Wstępnie miało pojechać 4-6 osób/motocykli ale jak to bywa, temu termin nie pasuje, temu coś i tak zostało nas dwóch. No to jedziemy, nasz team Krzysztof bardzo doświadczony podróżnik również na motocyklu na którym odwiedził i Pamir i kilka krajów Afrykańskich i Bałkany i jeszcze wiele innych miejsc i ja mający wieloletnie doświadczenie w podróżowaniu po świecie ale na motocyklu najdalej to w Giżycku byłem…

 

 

No to decyzje zapadły jedziemy. Tenerka dostała nowe opony Heidenau k60 scout i halogeny, handbary, grzane manety i osłony spodu były już wcześniej zamontowane. Trochę biegam, rower itp. Ogarniamy wizy do Rosji. Ponadto trenuję jazdę, trochę szutrów, piachu i generalnie jazdy lekkim off-roadem. W dwa weekendy poprzedzające wyjazd przelatuję po 700 km, żeby tyłek i ciało przyzwyczaić no i  walka z bagażami. Co bym nie robił to nie mogę się zmieścić, totalny brak doświadczenia w pakowaniu motocykla.

Po wieloletnim przyzwyczajeniu w podróżowaniu Nissanem Patrolem czy Toyotą Hilux  jest to wyzwanie nie lada… Tetris i kostka Rubika to pikuś… W końcu po usunięcie połowy gratów z listy, resztę wg mnie najpotrzebniejszych rzeczy za pomocą gumek, pasków i linek jakoś udało się przytwierdzić do motocykla. Na szczęście inny przyjaciel zimą namówił mnie do zakupu znakomitych sakw http://xcountry.pl/index.php/enduro-luggage bo bez nich poległ bym na całej linii. W czasie wyjazdu z racji deszczowej pogody która nam towarzyszyła wyszła ich kolejna zaleta bo wodoszczelności tych sakw nie da się przecenić.

Później okazało się, że Krzysztof ma i tak tych gratów mniej a jednak miał wszystko co potrzebował a ja nie.  No cóż doświadczenie w tej materii to podstawa.

No to startujemy wyjeżdżamy w okresie chyba największych upałów w Polsce od wielu lat, temperatura w dniu wyjazdu dobija do 40 stopni, zgrzałem się zanim motocykl z garażu wyciągnąłem.

Ponieważ mamy czas, do 20 dni na całość, od początku nie podkręcamy tempa i pierwszy nocleg zaplanowany był u przyjaciół na działce koło Ełku. Przyjaciele na co dzień mieszkają i pracują w Hiszpanii ale co rocznie na urlop wracają na swoje ukochane pojezierze Ełckie. (Dla chcących czegoś się dowiedzieć albo nawet odwiedzić rejon La Manczy w Hiszpanii gdzie Oni mieszkają na co dzień polecam ich stronę którą prowadzą  http://www.hiszpania-przewodnik-intymny.com/).

 

 

W moim wypadku pyknęło 250 a Krzysztofa 400 km i tu koło Ełku zjeżdżamy się i stąd zaczyna się wspólna jazda. Tu właśnie stwierdziłem, że mój motocykl wygląda jak obładowany wielbłąd na saharyjskiej pustyni a Krzysztofa lekko dyskretnie i z gracją.. kurde jak to możliwe? Do tego widzę, że Krzysztof niemalże ma wszystko na wierzchu, potrzebuje to cyk i już wyjmuje a ja paski, gumki, troczki horror jakiś.. Rano po noclegu na werandzie domku (nie ma to jak spanie na świeżym powietrzu) trzeba te graty poskładać ponownie, Krzysztofowi to zajmuje 10 minut a mnie tak, że lepiej nie wspominać … od tej chwili mój sposób pakowania został nazwany chaosem..

No to do Rygi, pogoda dopisuje, humory też i bez problemu przejeżdżamy ponad 400 km – to mój najdłuższy jednio-dniowy etap w historii!!! Rozbijamy namioty na campingu w centrum miasta i ruszamy na wieczorne włóczęgostwo po starówce. Podczas kolacji dopinamy plan wyjazdu. Szczególnie, że z kolejnymi przyjaciółmi podróżującymi 4×4 umówieni jesteśmy na wspólne biwakowanie gdzieś w Estonii pod rosyjską granicą i trzeba dotrzeć na czas. Darmowe miejsca biwakowe w Estonii są jako tako wyposażone a położone w rewelacyjnych miejscach http://loodusegakoos.ee  warto korzystać z tej strony podróżując po tym niedużym ale jakże urokliwym kraju.

Czas wjechać do Rosji, z racji umiejscowionego przejścia granicznego w centrum Narwy i chęci uniknięcia blokowania miasta przez kolejkę oczekujących, wstępnej odprawy dokonuje się przed miastem warto o tym pamiętać by nie jeździć w tę i z powrotem po mieście: odprawa tu: N59 22.660 E28 09.264.

Wreminnyj wwoz, dzięki spotkanemu na granicy rosyjskiemu motocykliście udało się sprawnie wypełnić ten pełen zawiłych pytań dokument i dość szybko w mniej niż dwie godziny włącznie z kolejką wjechać na teren Rosji. No to tu zaczyna się nasza właściwa wyprawa. Pierwszym etapem miał być Sankt Petersburg i odwiedziny u znajomego Krzysztofa ale okazało się, że gość jest „na daczy” nad jeziorem Lipowskim. Nie potrzebowaliśmy lepszej zachęty niż hasło „na daczy” a to, że to w całkiem w bok tak z 50 km od naszej trasy nie miało znaczenia. Ostatecznie wyszło w bok ponad 100 km bo to rejon przygraniczny i część dróg jest zamknięta dla „innostranców” ale co tam, to Rosja, 100 w lewo czy prawo to tak jak po chleb do najbliższego sklepu wyskoczyć.  O daczy nie będę się rozpisywał bo to prywatne spotkanie ale okolice jeziora to „pierwyj sort” do wyboru piękne jeziora, zatoka fińska, lasy.

 

 

Sankt Petersburg też odwiedziliśmy ale czas był krótszy na zwiedzanie od zaplanowanego no bo byliśmy „na daczy”J. Ale i tak go starczyło na rejs po kanałach, to taki Petersburg w pigułce ale wycieczka warta poświęcenia chwili czasu. Kiedyś tu wrócę tylko dla tego miasta teraz czas było na północ.

Pierwsza awaria (i jak się później okazało ostatnia) ktoś mi gdzieś zajechał czy wyszedł na drogę potrzebowałem zatrąbić naciskam i nic… cisza. Bezpiecznik, banał wkładam nowy i strzał.. od razu myśl co jeszcze jest na tym bezpieczniku podpięte? Okazuje się, że światła stop a to już nie banał.. Szukamy, przegląd instalacji to co widać, ściągamy też zbiornik, nic nie widać poodciskaliśmy styki zakładamy bezpiecznik … i działa, jest klakson są stopy. Udało się chociaż nie wiemy co było przyczyną.. ale do tego tematu  jeszcze wrócimy.

Na północ jedziemy zachodnią strona jeziora Ładogi zmierzamy na Priozersk i w kierunku kamieniołomów Ruskeala.

 

 

Droga wspaniała dla motocykli, pięknie położona wijąca się pomiędzy lasami i jeziorami a od czasu do czasu widać morze – znaczy się Jezioro Ładoga którego powierzchnia to ponad 17 000 km2  (największe w Polsce to Śniardwy raptem 113 km2). Nocujemy na brzegu tegoż jeziora .. i Krzysztof po raz pierwszy rozkłada wędkę, tak, tak Krzysztof miał w swoich bagażach również wędkę. Co prawda kiedyś wiózł na motocyklu w Afryce nawet gitarę ale to całkiem inna historia. Połowy bez sukcesu no prawie bez .. ale za to poznaliśmy kilku lokalnych wędkarzy w tym potomka Polaka który zginął podczas II wojny światowej  ale wcześniej postarał się o przedłużenie swojego rodu i nazwiska. A co do sukcesów wędkarskich mamy nowy kubek:)

 

 

Ruskeala https://en.wikipedia.org/wiki/Ruskeala no cóż kamieniołomy bardzo nam się podobały, ciekawe formacje skalne, jaskinie i przekroje skał. Niestety podobały nam się do momentu w którym zdaliśmy sobie sprawę jak te jaskinie czy przekroje skał powstały, no niestety jak to w Rosji to robota więźniów, nawet nie chcę sobie wyobrażać w jakich warunkach tu żyli i pracowali. (N61 56.696 E30 34.831)

Jak by ktoś się wybierał to troszkę wcześniej (5km) bardzo malownicze wodospady tzw. dolna Ruskeala (N61 54.917 E30 37.595)

Do Petrozawodzka dojeżdżamy podczas mega burzy, drogami płyną rzeki, nawet nie wiedziałem, że motocyklem da się jechać w wodzie do 1/3 wysokości koła a czasem wyżej. W ogóle tego dnia i część poprzedniego przeszedłem szkołę życia jazdy po mokrym i krętym…

Wczoraj miasto przywitało nas mega burzą ale dziś słońce i błękit nieba. Przyjechaliśmy do Petrozawodzka by popłynąć na wyspę Kiży która leży na jeziorze Onega. Jezioro Onega ma „tylko” niecałe 10 000 km2 co do nas dotarło gdy następnego dnia za pomocą Wodolotu udaliśmy się na Kiży.

Wodolot wymysł co prawda Włochów ale to Rosjanie tak naprawdę nauczyli się wykorzystywać zalety tego typu pływających jednostek. Zasuwa to ponad 60 km/h (a najszybsze prawie 100km/h) i przy tym prawie nie robi fali. Dystans z Petrozawodzka na Kiży to 70 km (a to dopiero mały fragmencik jeziora) wodolot pokonuje w niecałe 1,5 h.

 

 

Wyspa Kiży https://pl.wikipedia.org/wiki/Ki%C5%BCy nie po rosyjsku zrobiony skansen. Porządnie, czysto, niestety też komercyjnie. Ale widać, że dbają, rozstawione statki pożarnicze itp. (wszystkie budynki drewniane). Na wyspie Cerkiew Przemienia Pańskiego wpisana na listy dziedzictwa UNESCO i wiele innych wspaniale zachowanych (odbudowanych?) budynków starej Rosji, młyn, dom mieszkalny, dom rybaka, Krzyśkowi jako potomkowi kowala i z duszą dłubacza najbardziej podobała się stara kuźnia w której mógł spróbować jak to kiedyś się obrabiało i wykonywało metalowe oprzyrządowanie do wszystkiego…

 

 

Czas wrócić do naszej jedynej awarii, ja znowu nie mam sygnału i świateł stop, bezpiecznik spalony czyli nie do końca się udało. Podejrzenie pada, że może woda się gdzieś dostaje lało przecież cały poprzedni dzień.. zakładamy nowy bezpiecznik i w trasę do Kem, znowu leje ale sygnał i klakson jest, woda dziś nie szkodzi… zagadka. ­­­

Droga do Kem nad Morzem Białym wspaniale wyremontowana, ruchu prawie wcale, to te 4 stówki nawet nie wiem kiedy zrobiliśmy. Z Kem a właściwie z Rabocheostrovsk-a chcieliśmy popłynąć na wyspy Sołowieckie https://pl.wikipedia.org/wiki/Wyspy_So%C5%82owieckie niestety z braku miejsc na statkach ten punkt programu musieliśmy sobie odpuścić. Za to w porcie jest sympatyczny pensjonat gdzie przenocowaliśmy. Pirsy są już takie „rosyjskie” czyli zaniedbane, w ruinie i sądzę, że pamiętające więźniów którzy tu byli ładowani na statki, bo na tych wyspach w przeszłości zlokalizowane były łagry.

 

Wczoraj znowu lało ale sygnał i klakson działały czyli nie woda. Następne kilka kilometrów trasy to dziury, przełomy, koleiny taka rosyjska droga i bezpiecznik spalony. Czyli już wiemy to drgania powodują przepalenie bezpiecznika od teraz już wiem, że jak poskaczemy po dziurach to przed wyjazdem na dobrą drogę szybka kontrola ewentualna zmiana bezpiecznika i dalej. Dopiero w domu w warsztacie znaleźliśmy przyczynę, przetarł się przewód pod samą puszką bezpieczników. Dosłownie pół centymetra nie zaizolowanego przewodu i przetarł się o ramę.

Do Murmańska zostało prawie 600 km.

Droga świetna (miejscami remontowana) widoki jeszcze lepsze tundra robi na mnie wrażenie i widać jak z każdym kilometrem drzewa coraz cieńsze i rzadsze, piękne jeziora i rzeki wijące się przez rozległe przestrzenie. Jak co dzień zatrzymujemy się gdzieś na dziko na popas nad jeziorem i jak za każdym razem ja kroję warzywa, wyciągam konserwy i robię herbatę a Krzysiek łowi rybki, robi to konsekwentnie i z dużą gracją zarzuca wędkę na rosyjską szczukę.

 

 

Jednym skokiem zaliczając po drodze krąg polarny dojeżdżamy do celu naszej podróży.. Najdłuższy etap pokonany i to w dobrej formie, chyba się już „wjechałem” bo z animuszem ruszamy w miasto po krótkim odpoczynku. Murmańsk jaki jest każdy widzi https://pl.wikipedia.org/wiki/Murma%C5%84sk stałe miejsca do zaliczenia plus odwiedzamy (ale to już rano następnego dnia) muzeum Floty Północnej. Hmm do tej pory trochę mi brakowało takiej prawdziwej Rosji z jej bałaganem, dziwnymi przepisami czy specyficznym podejściem ludzi. No to w muzeum jest wszystko, samo odszukanie muzeum już jest wyzwaniem, zero informacji oznakowania czy czegoś charakterystycznego (okręt przed wejściem czy chociaż kotwica). Flota Północna – największy i najsilniejszy morski związek operacyjny Marynarki Wojennej Federacji Rosyjskiej a muzeum jak z lat 50-tych. Stara zaniedbana kamienica przy bocznej uliczce. Etażowa śmiga z nami otwiera kolejne pokoje bo musimy zwiedzać zgodnie z wytyczona trasą, po nas zamyka ale bacznie kontroluje czy czegoś nie zajumaliśmy…. W muzeum jesteśmy jedynymi zwiedzającymi. Generalnie muzeum nie przystaje do wielkości tej floty którą chce pokazać. Jeśli tak wygląda ta flota jak to muzeum to nie ma się czego bać….  Ale kilka fajnych fotek zrobiliśmy. Jest też fragment poświęcony ostatniej tragedii tej floty czyli zatonięciu Okrętu podwodnego „KURSK”.

 

 

Czas decyzji dalej na północ i być może na Nordkapp czy od razu na zachód w stronę Finlandii. Pogoda taka sobie, leje, temperatura poniżej 10 stopni, zamglenie. Ale decydujemy na północ, może się przejaśni. I tak lądujemy w Norwegii. Jak to ktoś powiedział „nie ma złej pogody na motocykl są tylko źle ubrani motocykliści” no to przećwiczyłem to organoleptycznie. Rano zlekceważyłem pogodę a później szybko nabywałem wiedzę, na szczęście miałem jeszcze co wyciągnąć z sakw. Zmokłem, zmarzłem nie było się gdzie wysuszyć a kolejne 300 km w deszczu do zrobienia ale czułem jak nabieram wiedzy i praktyki motocyklowej oraz zdobywam kolejny poziom wtajemniczenia. Jak nas Norweska pograniczniczka zobaczyła zakutanych, dobrze namoczonych pewnie z sinymi ustami to stwierdziła, że mamy i tak przegwizdane i bez dyskusji wpuściła do jej kraju.

Jednak po analizie długoterminowej pogody zdecydowaliśmy nie jechać na Nordkapp tylko zjechać Finlandią na południe. Oczywiście nie wybraliśmy najkrótszej i najlepszej drogi tylko zrobiliśmy to w dużej mierze trasami TET https://www.transeurotrail.org/. Gorąco polecam te trasy. Gro trasy szutrami lub wąskimi asfaltami przez bezludzia. Idealne trasy dla motocykli Adventure obutych w szutrowe opony. Namiot postawić można prawie wszędzie czyli obozowanie na dziko tak jak lubimy. Można też wreszcie odnieść sukces wędkarski. Laponia tak jak Karelia zrobiła na mnie duże wrażenie.

I tak już jadąc na południe po 17 dniach i przejechaniu grubo ponad 6 000 km wracamy do domów.

Bez awarii (nie licząc pierdoły w postaci bezpiecznika), bez dzwona czy nawet wywrotki. Podróżowaliśmy tak jak lubimy z namiotem, konserwą, wieczory nad ogniskiem, tym razem środkiem lokomocji był motocykl – dałem radę i nie zniechęciłem się tego pojazdu.

Pytanie z początku tego artykułu: głupota czy podróżnicza nieuleczalna choroba? Niech każdy odpowie sobie sam, może miałem szczęście początkującego, zwykły fart, nie wiem? Za to wiem na pewno, że miałem świetnego partnera a zarazem opiekuna który starał się mnie oświecić w moto-materii i wiem, że na motocyklu na pewno jeszcze gdzieś kiedyś daleko pojadę.

 

About The Author
Roman Piotrowski Potrzeba włóczęgi i odkrywania świata była mu bliska od najmłodszych lat. Zaczynał od plecaka i nie zawsze dobrych butów. Prawdziwą przygodę z off-roadem quadowym, jak i samochodowym, zaczął 20 lat temu – turystycznie oraz rajdowo, wielokrotnie kończąc na podium. Instruktor jazdy samochodami 4x4, a także quadami. Podróżował i organizował wyprawy 4x4, jak i motocyklowe, do wielu krajów Europy, Afryki i Azji. Służbowo odwiedził Pakistan, Irak czy Nigerię. Jest także ratownikiem KPP.